sobota, 2 czerwca 2012
Codzień
- O motylek - zaćwierkał Thor śledząc wzniebowziętym wzrokiem mola.
- Mhm... dużo ich mamy - nie byłam tak zadowolona jak Thor, bowiem mole były, są i będą u nas pomimo moich prób wyeksmitowania latającego towarzystwa z naszego mieszkania. Choć w sumie, koty mają radochę to niech sobie motylki latają.
- Motylki latają, ty latasz - mruknęła Lola z drapaka - byś usiadła, poleżałabym sobie...
- Przecież właśnie leżysz - nieco się zdziwiłam. - Wolę na tobie, drapak jest jakiś taki... bezosobowy, a ty masz dobre kolana.
- Dziękuję ci bardzo - uśmiechnęłam się - zaraz zrobię sobie herbatę i usiądę.
- Ta herbata to dobra rzecz, twoje kolana stają się wtedy lepsze. To idź szybko sobie zrobić - zaczęła się niecierpliwić Lola.
Poszłam. Thor natychmiast, magicznym sposobem, pojawił się w kuchni.
- Masz mięso? - zapytał konspiracyjnie.
- Mam, jest w garnku.
- Dobre już?
- Nie, musisz jeszcze trochę poczekać. Idź zjedz mola - poradziłam.
Popatrzył na mnie z wyrzutem.
- Mól jest mały i musiałbym zjeść dużo moli, a one pokazują się po jednym... umrę z głoduuu - zawył.
W tym momencie do kuchni wpadł pędem Nilpert, wskoczył na stół, ślizgiem dotarł do okna, niemal rozpłaszczył się na szybie, błyskawicznie zakręcił i wskoczył za lodówkę, prawie natychmiast stamtąd wyskoczył i popędził do pokoju gdzie lotem błyskawicy znalazł się na drapaku.
- Fajnie, nie? - ni to stwierdził, ni to zapytał - a masz mięso?
Dzień jak Codzień.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz