poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Nowy


Jest u nas od pierwszego dnia Wiosny - ma na imię Hotei.
Długą drogę do naszego domu zniósł spokojnie, głównie śpiąc. W domu, z którego pochodzi otaczało go wiele kotów, raczej przyjaźnie usposobionych.
Bałam się reakcji na niego Wiedźkotów - to ich dom, mają swoje lata, mogli nie życzyć sobie malucha na swoim terenie. Czajenie się na siebie nie trwało długo, bo malutki wyszedł z założenia, że kot to kot, a koty są przyjazne i kiedy podsunie im się pod nos czoło to będą lizać.

Nie lizali - zrobili oczy jak spodki i uciekli. Maluch miał minę jakby miał się rozpłakać (choć to niemal niemożliwe). Oczy pełne zupełnego zaskoczenia, niezrozumienia sytuacji i rozpaczy patrzyły na mnie.
Wzięłam go na ręce i pogłaskałam po czółku, i za uszami - rozmruczał się.
- Nie przejmuj się - pocieszałam go - oni muszą mieć czas żeby cię polubić.
- Co to czas? - zapytał
- Czas to dzień, noc, dzień, noc i znowu dzień. I tak dalej, i dalej. Jasno, ciemno, ciepło, zimno. Zobaczysz jak płynie.
Postawiłam Hotei na podłodze, zaczął bawić się zabawką, która przyjechała razem z nim.
Przyszedł Nilpert.
- O, to można się z nim bawić? - zdziwił się nieco.
- Pewnie, że można, ale proszę o ostrożność, bo on jest malutki - zaznaczyłam.
- No. Widzę. - powiedział z przekąsem - Ty Duża musisz zmienić okulary, on za miesiąc będzie mojej wielkości, ale rozumiem, że ci się instynkt macierzyński włączył.
Po czym zagaił do Hotei.
- Choć mały, pobawimy się i zabijemy trochę czasu - zmrużył oczy i energicznie poruszył ogonem.
Maluch popatrzył na mnie przerażony.
- To co będzie jak my go zabijemy?
- Nie zabije się całkiem - uśmiechnęłam się - idź się bawić.
Pobiegli wspólnie ganiać się w tunelu.